sen, jak podarta kołdra wystawia kłaki
miasto spowite światłami lamp
czerwono, może żółto
wszystko zamglone, w domach puste, czarne okna
przed domami ludzie, a może to tylko cienie
leżą na brudnych, pokrytych piaskiem kamiennych płytach
może to glina z której utoczono ludzi
jedni nadzy inni w krawatach
tylko lampy rzucają mdłe blaski
idę przez miasto w metalowych klapkach
jedna stopa w dziurawej skarpetce
druga bosa spuchnięta
z trudem przedzieram się przez ułudę myśli
chciałbym napisać słowo
ale nie mam czym
śmiech szyderczy rzucają obrzękłe twarze
znalazłem pióro na betonowej płycie
może to gołębia, może kondora
i jak mam pisać na wyszczerbionej tafli zadumy
z boku jakaś beczka z cuchnącą mazią
zamoczę pióro
napiszę słowo o wierzbie i rzece
obudziło się słońce
jasna kula wykąpana w mdłej zamglonej łaźni
coś próbuje powiedzieć
ale nie słychać, bo ludzkie ciała gadają
wyciągają noże aby zabijać
sowa z wyłupiastymi oczami śpiewa
potykam się o dziurawą skarpetę
tańczy coś na ulicy zakurzone
śmieje się dziko bezzębnymi ustami
tańczy między ludźmi znika
sen mój pokrzywiony, utopiony w szarości
nie łapie promieni starego słońca
cały świat człowieka śmieje się ze mnie, woła
pokaż swoją miłość
co skulona ukryta w piersi
idę przez miasto, przez powietrze kurzu
teraz żółte światła padają na domy bez okien
chciałem napisać słowo
ale pióro złamane
może palcem je wyskrobię na płycie marzeń
dla ciebie której nie ma